Z Akaby zgodnie z planem próbujemy wydostać się autobusem. Nie mamy ochoty wydawać pieniędzy na drogie taksówki. Nie korzystamy też z usług prawie polskojęzycznego Beduina próbującego sprzedać nam wycieczkę: wyjazd z Akaby, 4 godzinny objazd pustyni plus nocleg w obozie i odstawienie na autobus do Wadi Musa za 150 jod (po targowaniu 130). Koleś znał kilka piosenek po polsku i był uczestnikiem któregoś z TVN-owskich programów śniadaniowych. Kina pozostaje w przekonaniu że uda nam się zrobić to taniej, ja byłem chętny skorzystać z tej wygody, głównie dla uniknięcia zbędnej straty czasu. Ostatecznie wygrywa wersja budżetowa - jak życie uczy - często też dużo ciekawsza.
Mały dworzec autobusowy obstawiony jest przez kilku naganiaczy, są jednak uprzejmi i raczej nie nachalni. W porównaniu z Indiami piękna kultura, wyrozumiałość i zrozumienie dla odmowy.
Niestety autobus do wioski Rum odjeżdża za kilka godzin więc wsiadamy do tego jadącego do DiSi. Bilet 3 jod/os. Tyle tylko że wysiadamy na rozstaju dróg i pozostaje nam do przebycia kilka kilometrów pustynnej drogi do Visitors Center. Na szczęście autostop zabiera nas już po przejściu kilkuset metrów, średniej wielkości ciężarówka, której kierowca twierdzi, że właśnie urządza ekskluzywny camp na pustyni.
Po kilkunastu minutach targowania się w Visitors Center udaje nam się wykupić krótki objazd pustyni z noclegiem kolacją i śniadaniem za 90 jod/os. Spora oszczędność w porównaniu z propozycją złożoną nam w Akabie. Jak się okazuje Kina po raz kolejny ma rację...oczywiście, że mnie również się zdarza...ale jednak :)
Pustynia robi niesamowite wrażenie. Nie wydaje mi się aby natura była w stanie coś podobnego stworzyć w innym zakątku ziemi. Choć jest stosunkowo zimno to jednak doświadczenia i widoki rekompensują wszelkie niedogodności. Nocleg w campie głęboko na pustyni, namioty wiatroszczelne i pomimo braku luksusów całkiem przytulne. Sama organizacja obozu w tak trudno dostępnym miejscu naprawdę zadziwia. Jest dobrze zorganizowana toaleta, namiot jadalny itd.